– Jeszcze raz – zakomunikowała stanowczo Tick Tock.
– Jesteś pewna? Nie musisz się tak przemęczać. I tak robisz szybsze postępy niż przeciętny kucyk. Zasłużyłaś na przerwę – stwierdziła Twilight, po czym zaśmiała się. – Ha, i to ja ci to mówię! Kiedy sama uczyłam się tego zaklęcia, często zapominałam o jedzeniu, i prawie nie spałam. Ale raczej nie powinnaś brać ze mnie przykładu, bo właśnie takie rzeczy sprawiły, że nie miałam czasu poznać żadnych przyjaciół za młodu.
Czasomistrzyni burknęła i ustawiła się.
– Nie. Chcę się tego nauczyć. Muszę się tego nauczyć. Tu nie chodzi o jakiś przeklęty egzamin, tylko o przydatność. Oraz moją dumę.
– Skoro nalegasz.
Tick Tock wzięła głęboki oddech i oczyściła umysł z wszystkiego, co mogłoby ją rozpraszać. Nie czuła delikatnego wiatru w swojej grzywie. Nie zwracała uwagi na wciąż pokrytą poranną rosą trawę pod nogami. Ciepło słońca nie istniało. Wokół nie było niczego, poza spokojem. W jej głowie pojawił się znaczony kawałek ziemi, znajdujący się niedaleko przed nią. Po chwili sama stała na tamtym miejscu. Skupiła się, wyobraziła, że ten obraz staje się rzeczywistością, po czym aktywowała róg i rzuciła zaklęcie. Przez sekundę poczuła, jakby jej ciało zostało podpalone.
Chwilę później powoli otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Na pierwszy rzut oka, nie było widać żadnej różnicy. Zaraz potem zauważyła, że Twilight stała jakieś pół metra za nią. Gdy podniosła nogę, zobaczyła niebieską poświatę na trawie. Nie osiągnęła co prawda celu – ten nadal znajdował się kilkanaście centymetrów przed nią – ale prawie się jej udało. Na jej twarzy wyrysował się szeroki uśmiech.
– Aha! Miałaś rację, Twilight, idzie mi coraz… lepiej?
Twilight zdała się jej nie słyszeć, wpatrując się w coś na dziedzińcu ogrodu. Jej szczęka była lekko opadnięta. Tick Tock prychnęła, zirytowana faktem, że fioletowa klacz przegapiła właśnie jej największy postęp od dwóch dni. Podeszła do niej.
– Twilight, co na Equestrię cię tak zacie…
Jednorożec chwycił głowę Tick Tock i skierował w stronę tego, na co właśnie patrzył. Szczęka Czasomistrzyni także opadła.
– O cholera…